Tytan i fiolet, który hipnotyzuje. Co mi się podoba w VENEZINICO Nereide Ti-Damascus?

Ten wpis jest trochę dłuższy, więc jeśli chcesz szybko przeskoczyć do konkretnej części – zerknij na spis treści poniżej:

Nie pozostawię złudzeń – pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Może to też wynikać z faktu, że ostatnio mam lekką fiksację na punkcie zegarków z purpurowymi akcentami. Dlaczego? Nie wiem, ale sami musicie przyznać, że to kolor zwracający uwagę i wyróżniający się na tle tradycyjnych tarcz, które zazwyczaj ograniczają się do takich barw jak biały, czarny czy niezbyt ekstrawagancki granatowy.

Fiolet z automatu wnosi pewną świeżość i nieszablonowość do projektu, wręcz krzyczy: „Patrz na mnie!”. I trzeba przyznać, że trudno nie zwrócić na taki zegarek uwagi – abstrahując od tego, czy nam się podoba. No dobra, ale żebyście nie pomyśleli, że jeden mniejszy lub większy akcent mnie zaślepi i z góry założę, że projekt ten jest idealny. Tak nie będzie, a dlaczego – o tym napiszę w dalszej części tekstu.

Stalowa koperta z wolframowym twistem

Nie będę ukrywał, że zwłaszcza od momentu liftingu koperty Nereide, to jedna z moich ulubionych kopert Venezianico. Niby nie wnosi nic nowego, a jednak – niezależnie od tego, jaki projekt tarczy, paska czy bezela zostanie zaprezentowany – wygląda zwyczajnie dobrze.

Tak jest i w przypadku Ti-Damascusa. Stalowa koperta o wodoszczelności 20 atmosfer (200 metrów), z zakręcaną koronką oraz pięknie zdobionym deklem przykręconym przy pomocy sześciu śrub. Jej większe powierzchnie, takie jak uszy czy boki, są szczotkowane, ale już fazowane krawędzie – polerowane na wysoki połysk. Gdy do tego dołożymy wolframowy, również polerowany na wysoki połysk bezel z fioletowym indykatorem na godzinie 12, uzyskujemy połączenie co najmniej zadowalające. Piszę „co najmniej”, tylko dlatego, że niektórym efekt lustra na bezelu może przeszkadzać. Jeżeli jednak myślicie, że taki bezel łatwo zarysować, to jesteście w błędzie – wkładka bezela jest wykonana z węglika wolframu, którego twardość w skali Mohsa określa się na 9/10.

Szkło szafirowe i inne ważne, lecz mniej istotne rzeczy

Nie gniewajcie się, ale kiedy po raz tysięczny wspominam, że zegarek jest ze stali, ma określoną wodoszczelność i szkło szafirowe, które trudno zarysować – to włącza mi się smerf Maruda. Przecież w tym segmencie cenowym to standard, a każdy, kto nie oferuje tak podstawowych parametrów, powinien się wstydzić, o! I tyle na temat.

Dla formalności jednak zaznaczę, że tak – model Ti-Damascus ma szkło szafirowe zarówno od wewnętrznej, jak i zewnętrznej strony, i jest ono ultratrudne do zarysowania. Jednak z pewnością jakiś „szfagier” przyjmie to wyzwanie, wymachując fleksem i banerem z hasłem „Damy radę!”. Od frontu mamy więc szkło szafirowe i wolfram, co daje nam pewnego rodzaju gwarancję, że jeżeli tylko szwagier nie dorwie się do naszego zegarka, to jego „twarz” może pozostać przez lata równie nieskazitelna, co cera noworodka.

Zegarek otrzymujemy na autorskiej bransolecie Sansovino – solidnej pięciorzędówce z wewnętrznymi polerowanymi fragmentami oraz szczotkowaniem na bokach. Zapięcie motylkowe także prezentuje dwa sposoby wykończenia stali: szczotkowanie i polerowanie. Na zapięciu widoczny jest również symbol marki.

Przejdźmy jednak do informacji moim zdaniem najistotniejszych – czyli podwójnej limitacji tego modelu.

Rzeczy istotne: wyjątkowa tarcza zegarka, mechanizm oraz limitacja – czy limitacje?

Zacznę od mechanizmu, na temat którego mam najmniej do powiedzenia – i wcale nie dlatego, że jest zły. Szwajcarska Sellita SW200-1, bo to o niej mowa, to mechanizm stosowany przez każdego ceniącego się producenta, któremu zależy na jakości, ale który jednocześnie nie chce, aby jego produkt przekroczył próg zakupowy przeciętnego użytkownika zegarków.

To szwajcarski wół roboczy, który na dobre zadomowił się zarówno u bardziej, jak i mniej znanych producentów, odkąd ETA postanowiła nie dzielić się już swoimi mechanizmami z resztą świata zegarkowego – stygmatyzując większość branży przy jednoczesnym namaszczeniu wybrańców (czytaj: Swatch Group).

Moim zdaniem wyszło nam to wszystkim na dobre, bo dzięki temu mogliśmy lepiej poznać takich szwajcarskich producentów jak właśnie Sellita, STP czy niedawno reaktywowany Peseux, a także zakolegować się z japońską Miyotą, której mechanizmy przez ten czas zdążyły mocno ewoluować.

Sellita oferuje nam 38-godzinną rezerwę chodu przy pełnym naciągnięciu sprężyny. 26 syntetycznych rubinów łożyskuje elementy mechanizmu. I to by było tyle z ważniejszych informacji technicznych. Przejdźmy do prawdziwego bohatera – którym bez wątpienia jest wahnik.

Szkieletowany, zdobiony szlifem wężowym i pokryty fioletową powłoką IP, z wygrawerowaną nazwą marki, kusi nas zalotnie, żebyśmy tylko na niego spojrzeli. I muszę przyznać – cieszy oko.

Jedyne, czego oczekiwałbym od mechanizmu, którego pracę możemy podziwiać przez przeszklony dekiel, to całościowego wykończenia – na przykład perłowania mostków. Zdaję sobie sprawę, że zegarek byłby przez to nieco droższy, ale po pierwsze: to wcale nie musiałaby być duża różnica, a po drugie – jeśli już odsłaniamy coś, co zazwyczaj jest zasłonięte, to nie dawajmy takiemu marudzie jak ja powodów do narzekań. ;)

Notka:

Mechanizmy automatyczne nakręcają się dzięki wahnikowi, który wprawiasz w ruch poprzez ruch nadgarstka. Wahnik naciąga sprężynę, która – rozprężając się – przekazuje energię do wskazówek. Po odłożeniu zegarka, np. na półkę, sprężyna będzie rozprężała się jeszcze przez maksymalnie 38 godzin, utrzymując prawidłowy czas. Później konieczne będzie ponowne ustawienie i nakręcenie zegarka.

Nie-cichy bohater, czyli Timascus – tarcza, która zmienia wszystko

Ten, kto uważa, że tarcza w zegarku nie ma znaczenia, niech pierwszy rzuci swoim zegarkiem o ziemię! Tylko nie o beton, bo tego może nie przetrwać.

Oczywiście – można zachwycać się tarczą zegarka, a projekt koperty może nam nie odpowiadać. Ale odwróćcie sytuację i zastanówcie się: czy kupilibyście zegarek tylko dlatego, że koperta Wam się podoba, mimo że jego główny wyróżnik – jakim bez wątpienia jest cyferblat – wygląda zwyczajnie słabo?

Wróćmy jednak do samej tarczy i zacznijmy od fioletowego pierścienia minutowego, na którym „trzymają się” także sztabkowe, polerowane na wysoki połysk indeksy godzinowe, wypełnione Super-LumiNovą BGW-9. To właśnie ona pozwoli nam na szybkie odczytanie godziny w nocy.

Zwróćcie uwagę, że indeksy nie są przymocowane bezpośrednio do tarczy, ale właśnie do samego pierścienia – dzięki temu otrzymujemy efekt „lewitowania” nad cyferblatem. To detal, który bardzo lubię w linii Nereide.

Na tarczy z Timascusu znajdziemy też datownik w polerowanej ramce. Niestety – z dyskiem w kolorze białym, co moim zdaniem trochę odbiera zegarkowi uroku. Z drugiej strony, wiem, że więcej jest osób, które cenią sobie czytelność datownika, niż tych, którzy uważają, że w ogóle nie powinno go być – więc w sumie nic dziwnego.

Przejdźmy jednak do głównego bohatera (a może bohaterki?) – no właśnie: cyferblat czy tarcza? :)

Jak już wspominałem, tarcza zegarka to najczęściej jego core, DNA, wyróżnik przyciągający wzrok – nasz i tych, którzy rzucają okiem na nasz nadgarstek.

Timascus i jego gra świateł sprawiają, że patrząc na taką tarczę, zaczynasz się zastanawiać: czy to w ogóle wymyślił człowiek? A jeśli tak – to jak? I kto to zrobił?

Niektórzy piszą, że proces tworzenia Ti-Damascusu przyszedł do nas z Japonii, inni – że z Chin. Rzeczywistość jest jednak inna... i znacznie bliższa Wujkowi Samowi.

Czym jest Timascus?

Timascus to innowacyjny materiał kompozytowy, stworzony z różnych stopów tytanu. Jego nazwa to połączenie słów „Titanium” (tytan) i „Damascus” (damasceński). Proces jego tworzenia inspirowany jest starożytną metodą wytwarzania stali damasceńskiej, znanej z charakterystycznych, falistych wzorów.

Z tą różnicą, że zamiast łączyć różne rodzaje stali, w Timascusie spajane są różne stopy tytanu – najczęściej czysty tytan (CP) oraz stop 6AL4V.

Skąd się wziął Timascus, czyli nie taka znów stara technika?

Choć technika Timascus czerpie inspirację z pradawnej stali damasceńskiej, sama w sobie jest wynalazkiem dość młodym. Jej początki sięgają Stanów Zjednoczonych, gdzie grupa utalentowanych przyjaciół i rzemieślników – Tom Ferry, Bill Cottrell i Chuck Bybee – wpadła na pomysł stworzenia „damasceńskiego tytanu”.

To właśnie Chuck Bybee uznawany jest za tego, który jako pierwszy zaproponował koncepcję Timascusu. Dyskutował o niej z Tomem Ferrym (z Metalsmith), rozważając potencjalne zastosowania – zwłaszcza w produkcji noży.

Początkowo pomysł budził sporo wątpliwości. Wielu sądziło, że materiał ten będzie zbyt trudny – jeśli nie wręcz niemożliwy – do produkcji na większą skalę.

Na szczęście Tom Ferry nie poddał się tak łatwo. Z ciekawością podjął próby, które – po kilku niepowodzeniach – zakończyły się sukcesem. Niedługo później Tom i Bill Cottrell wspólnie kontynuowali prace nad rozwojem tej technologii.

Wysiłki tej trójki zaowocowały uzyskaniem patentu w Stanach Zjednoczonych (numer patentu: 6,857,558), wydanego 22 lutego 2005 roku. Patent ten dotyczy metody i struktury laminowania metalu, a jego twórcami są Robert Thomas Ferry III, William Cottrell i Charles Bybee.

Celem stworzenia Timascusu było opracowanie materiału laminowanego, który będzie:

  • odporny na korozję,
  • niemagnetyczny,
  • lekki,
  • a przy tym nadający luksusowy wygląd przedmiotom takim jak noże czy zegarki – bez typowych wad stali damasceńskiej (np. podatności na rdzewienie).

Dzięki zastosowaniu różnych stopów tytanu Timascus łączy w sobie wyjątkowe właściwości fizyczne z oszałamiającą estetyką wzorów i barw, uzyskiwanych przez anodowanie cieplne.

Można by więc krzyknąć „America Great Again!” – ale może się powstrzymajmy, bo dla branży zegarkowej materiał ten wcale jeszcze aż tak wiele nie znaczy. Przynajmniej na ten moment.

Jak powstaje unikalna tarcza z Timascusu?

Tworzenie tarczy z Timascusu to proces wymagający precyzji i cierpliwości:

  1. Warstwowanie i spajanie
    Cienkie arkusze różnych stopów tytanu są starannie układane w warstwy, a następnie poddawane wysokiej temperaturze i ciśnieniu w specjalnych warunkach (często w atmosferze gazu obojętnego). Dzięki temu warstwy łączą się ze sobą na poziomie atomowym, tworząc spójny blok materiału.
  2. Kucie i wzory
    Powstały blok jest następnie wielokrotnie kuty i skręcany. To właśnie ten proces rozciąga i modyfikuje warstwy tytanu, tworząc niepowtarzalne, faliste i organiczne wzory, które widzimy na gotowej tarczy.
  3. Barwienie anodowaniem cieplnym
    Prawdziwa magia zaczyna się podczas końcowej obróbki. Po szlifowaniu i polerowaniu Timascus poddawany jest anodowaniu cieplnemu. Różne stopy tytanu reagują na ciepło w różny sposób, tworząc na powierzchni spektrum żywych kolorów – takich jak niebieski, fioletowy, zielony czy złoty.

Co najważniejsze, każdy wzór i każdy układ kolorów jest absolutnie unikalny – niemożliwy do powtórzenia.

Dzięki temu procesowi tarcza zegarka z Timascusu to minidzieło sztuki. Symbolizuje zarówno innowacyjność, jak i kunszt rzemieślniczy – a przy tym to coś, co każdy z nas może nosić na nadgarstku.

Podwójna limitacja

Teraz rozumiecie, dlaczego pisałem wcześniej o podwójnej limitacji?

Proces obróbki niejako gwarantuje, że nikt nie będzie miał tak samo wykończonej tarczy – każda będzie opalizowała i „pracowała” ze światłem w zupełnie inny sposób. A kiedy dołożymy do tego numerowaną limitację modelu, z indywidualnym numerem wygrawerowanym na deklu, to limitacja staje się… podwójna.

Double K.O. – jeśli kiedykolwiek zarywałeś noce, żeby pokonać Heihachiego Mishimę w Tekkenie – zrozumiesz. ;)

Limitacja 500 sztuk na cały świat to chyba całkiem niewiele, biorąc pod uwagę fakt, że na naszej planecie żyje lekko ponad 8 miliardów ludzi.

Zegarek otrzymujemy w eleganckim pudełku, w którym znajdziemy także mapę Wenecji z zaznaczonymi inspiracjami marki. W przypadku modelu Ti-Damascus dołączona jest również otulina przypominająca barwy, jakie oferuje nam tarcza zegarka.

Podsumowanie

Mam nadzieję, że czytaliście ten tekst z taką samą przyjemnością, z jaką ja go pisałem – i że udało mi się przemycić w nim cząstkę moich pozytywnych emocji oraz odrobiny zgryźliwości. No cóż – to sem ja!

Projekt Ti-Damascus oceniam jako bardzo udany. Zastosowanie Timascusu nadaje świeżości linii Nereide, która sama w sobie już oferuje sporo w segmencie cenowym zegarków od 4 do 6 tysięcy złotych.

Otrzymujemy starannie wykonany projekt 42-milimetrowej koperty z solidną bransoletą – a jak wiadomo, jak coś waży, to jest solidne i jakościowe.

Do tego:

  • rewelacyjna tarcza,
  • lewitujące indeksy,
  • wodoszczelność 200 metrów z zakręcaną koronką,
  • pięknie zdobiony, przykręcany dekiel, na którym widzimy jedną z pierwszych włoskich jednostek typu Nautilus – „Nereide”,
  • jednokierunkowy bezel pracujący z częstotliwością 120 kliknięć (coś dla bezelowych audiofili – działa pięknie! :)),
  • wkładka z wolframu, który – podobnie jak szkło szafirowe – jest bardzo trudny do zarysowania,
  • szwajcarski mechanizm automatyczny Sellita SW200-1, który możemy podziwiać przez przeszklony dekiel,
  • no i ten fioletowy wahnik – petarda!

A to wszystko za kwotę 5690 zł. Czy to dużo, czy mało? Oceńcie sami.
Jedno jest pewne: znikną szybko. Warto więc zapisać się już teraz u autoryzowanych partnerów, których listę znajdziecie poniżej.

Udostępnij Udostępnij
Powrót do bloga